O językowym obrazie świata, czyli czym różnią się języki.
Gdyby ktoś nas zapytał, czym właściwie różnią się języki, to otrzymałby prawdopodobnie odpowiedź: języki różnią się słownictwem i gramatyką. Te same rzeczy i zjawiska otaczającego nas świata mają w różnych językach różne nazwy. Zwierzę, które w języku polskim nazywamy krową, to w języku niemieckim Kuh, w angielskim cow, we francuskim vache. Polski stół to po niemiecku Tisch, po angielsku table, po francusku table, po holendersku tafel itd. Podobnie w gramatyce: przypadki rzeczownika wyraża się w języku polskim przy pomocy końcówek, w języku niemieckim przy pomocy rodzajnika (niekiedy rodzajnika i końcówki), w języku angielskim i francuskim przy pomocy przyimków lub szyku w zdaniu. W języku polskim odróżnia się tak jak w języku niemieckim trzy rodzaje gramatyczne,
w języku francuskim i holenderskim dwa rodzaje, a w języku angielskim w ogóle nie ma rodzaju gramatycznego rzeczowników. Przykłady można by mnożyć.
Taki pogląd na istotę różnic między językami jest ogromnie rozpowszechniony. Czy jest to jednak pogląd słuszny?
Każdy, kto uczył się języka angielskiego, niemieckiego czy francuskiego, wie, że słownictwo tych języków nie zawsze pokrywa się z polskim, wie o istnieniu wyrazów, dla których nie sposób znaleźć dokładny odpowiednik. Zazwyczaj jednak traktuje się je jako wyjątki odbiegające od reguły, a „wyjątki potwierdzają regułę”.
Kiedy jednak etnolodzy i językoznawcy zaczęli badać języki ludów „prymitywnych”, różnych niecywilizowanych plemion Afryki, Ameryki, Oceanii i Australii, okazało się, że różnice między słownictwem tych ludów a słownictwem języków europejskich są zbyt duże, aby można je było traktować jako coś marginesowego. Okazało się na przykład, że Zulusi z Południowej Afryki znający przecież krowy, nie mają w swoim języku wyrazu odpowiadającego naszemu krowa. Owszem, mają wyraz oznaczający białą krowę i inny, oznaczający czerwoną krowę, ale „krowa w ogóle”, nie takiego wyrazu nie mają.
Lapończycy zamieszkujący północną Norwegię mają cały wachlarz terminów określających różne rodzaje reniferów: istnieją specjalne wyrazy na określenie reniferów rocznych, dwu-, trzy-, cztero-, pięcio-, sześcio- i siedmioletnich. Wyrazu ogólnego odpowiadającego naszemu renifer nie ma. Ci sami Lapończycy posługują się mnóstwem wyrazów na oznaczenie różnych rodzajów zimna, lodu, czy śniegu, ale daremnie szukalibyśmy w ich języku wyrazów odpowiadających naszemu zimno, lód czy śnieg. Śnieg, ale jaki zapytałby Lapończyk, padający czy leżący, suchy czy mokry, twardy czy puchowy? Językoznawcy rosyjscy Aleksander Łuria i Lew Wygodzky, którzy badali i opisali język Lapończyków, są zdania, że właśnie dlatego Lapończycy przeciwstawiają się próbom zmuszania ich do posługiwania się językiem norweskim, że jest ich zdaniem w wielu istotnych dla nich zakresach zbyt ubogi i nie odpowiada ich potrzebom. Lapończycy bowiem inaczej interpretują i klasyfikują rzeczy i zjawiska świata.
To nie pokrywanie się słownictwa języków europejskich ze słownictwem różnych języków „egzotycznych” bardzo ciekawie przedstawia się w zakresie liczebników. Jest mianowicie wiele języków, w których używa się odrębnych liczebników dla różnych rodzajów przedmiotów. W takich językach inny wyraz odpowiada naszemu pięć, gdy mowa o pięciu pomarańczach, a inny, gdy chodzi o pięć kijów. Pomarańcza bowiem to rzecz okrągła, zaś kij to przedmiot podłużny. Wynika stąd oczywista trudność: jeśli leżą przed nami trzy przedmioty okrągłe i cztery podłużne, to ile przedmiotów leży przed nami? Jak odpowiedzieć na to pytanie, skoro oba te rodzaje przedmiotów liczy się za pomocą innych liczebników? Ale jest to trudność tylko dla Europejczyków. Indianom z Karrier z Kanady, którzy mają takie różne liczebniki, nie przyszłoby do głowy dodawać przedmioty okrągłe i podłużne, łączyć w jedną całość rzeczy tak różne.
I jeszcze jeden przykład zaczerpnięty z pracy B.L.Whorfa:
W indiańskiej społeczności Hopi zamieszkującej Arizonę w południowo-zachodnich Stanach Zjednoczonych wskazuje się na wielość przedmiotów – tak jak w naszym języku – za pomocą liczebników głównych i liczby mnogiej rzeczowników. Mówi się więc: cztery kobiety, trzy kamienie, dwa drzewa itd. Nie usłyszelibyśmy jednak z ich ust zdania mówiącego o czterech dniach, dziesięciu krokach czy dwunastu uderzeniach dzwonu. Możemy natomiast usłyszeć zdania mówiące o czwartym dniu, dziesiątym kroku, czy dwunastym uderzeniu dzwonu, z liczebnikiem porządkowym i rzeczownikiem w liczbie pojedynczej. W pierwszej chwili trudno nam to zrozumieć, na czym tu polega różnica. Czy w obu wypadkach nie chodzi o pewne zbiory określonych jednostek? Dla Indianina Hopi – nie. A my przyjrzawszy się sprawie bliżej przyznamy mu może pewną słuszność. Cztery kobiety? Tak – jedna, dwie, trzy, cztery – możemy je postawić obok siebie, tworzą pewien zespół. Tak samo z drzewami i kamieniami. A dni? Czy można je ustawić koło siebie tak, by tworzyły pewien zbiór? Jest to oczywiście nie możliwe. Dni następują jeden po drugim, następny się zaczyna, gdy poprzedni już minął, dwa lub kilka dni naraz, jeden obok drugiego? To wykluczone. Tak samo kroki, uderzenia dzwonu lub zegara. To są zjawiska występujące w czasie. W odniesieniu do nich trudno mówić o mnogości czy wielości, do nich odnosi się tylko następstwo: dzień pierwszy, drugi, trzeci. I tak właśnie rozstrzyga sprawę język hopi. Pozwala on wypowiadać zdania w rodzaju „Widziałem cztery kobiety”, ale nie dopuszcza zdań takich jak „Byłem tam dziesięć dni”. Indianin Hopi zastąpi je zdaniem „Wyjechałem jedenastego dnia”. Jego język odróżnia bowiem mnogość jednoczesną od następstwa. Nasz język decyduje o tym inaczej. My mówimy „cztery dni” i „trzy kroki” tak samo, jak „cztery kobiety” i „trzy kamienie”. W ten sposób zacieramy różnicę między mnogością jednoczesną a następstwem.
Po tych przykładach nikt chyba już nie wątpi, że różnice między językami nie sprowadzają się jedynie do różnych nazw dla takich samych przedmiotów czy zjawisk.
Podane przykłady nasuwałyby jeszcze jeden wniosek. Słownictwo tych języków nie pokrywa się w bardzo określony sposób. Oto europejskim pojęciom ogólnym odpowiadają tam szeregi pojęć bardziej szczegółowych. Uczonych europejskich fakt ten bardzo zastanowił. Doszli do wniosku, że świadczy on o zasadniczo odmiennym od naszego sposobie myślenia ludów niecywilizowanych, że dowodzi myślenia bardziej konkretnego, indywidualizującego. Doszli do wniosku, że skoro np. Indianie brazylijscy mają trzydzieści nazw na różne rodzaje papug, a nie znają wyrazu oznaczającego „papugę w ogóle”, to widocznie nie umieją dojrzeć podobieństw istniejących między tymi różnymi odmianami, nie są zdolni do myślenia abstrakcyjnego.
Pogląd taki utrzymywał się przez cały wiek XIX i przez wiele dziesiątków wieku XX. Podważony został dopiero w drugiej połowie ubiegłego wieku, głównie przez uczonych amerykańskich, którzy rozwinęli szerokie, szczegółowe badania nad językami Indian. Uczeni ci zwócili uwagę, że oprócz takich wypadków, gdy ogólniejszemu wyrazowi angielskiemu odpowiada szereg konkretnych wyrazów indiańskich, zdarzają sie również wypadki odwrotne.
Np. we wspomnianym już języku hopi istnieje wyraz masa’ytaka, który oznacza wszystko co lata, czy to będzie owad, ptak czy samolot. Podobnie w sudańskim języku anuk jest wyraz oznaczający każdy przedmiot zrobiony z metalu, czy to będzie igła, siekiera czy samochód. U Azteków z Meksyku jeden wyraz odpowiada naszym mróz, śnieg i lód.
Okazało się zatem, że sprawa nie da się sprowadzić do różnic konkretność/ogólność, gdyż w jednych wypadkach konkretniejsze są tzw. języki egzotyczne, w innych języki europejskie. Bo też nie o większą konkretność czy ogólność tu chodzi, tylko o inną interpretację i klasyfikację rzeczywistości.
Rzeczywistość to nieskończona ilość przedmiotów, zjawisk lub cech. Trudno znaleźć takie dwa przedmioty czy zjawiska, które nie miałyby ze sobą jakiś cech wspólnych. Zbiór przedmiotów, które posiadają jakąś wspólną cechę, to pewna klasa. Ten sam przedmiot można przyporządkować do wielu różnych klas. Np. jabłko to z pewnością okaz klasy przedmiotów wytworzonych naturalnie, jadalnych, soczystych, tak jak gruszka, śliwka czy pomarańcza. Zarazem jednak można je zaliczyć do klasy przedmiotów niewielkich, okrągłych, tak jak piłka, pigułka czy gałka oczna. I nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jabłko, piłkę, pigułkę i gałkę oczną objąć jedną nazwą, nazwać jednym wyrazem, tak jak my to czynimy z przedmiotami wytworzonymi naturalnie, jadalnymi i soczystymi nazywając je „owocem”. Liczba klas jest nieskończona, słownictwo wszystkich języków ograniczone. Zrozumiałe zatem, że nie wszystkim klasom mogą odpowiadać odrębne wyrazy. Które klasy dane społeczeństwo wyróżnia językowo, o tym decyduje sposób życia, doświadczenie i zainteresowania wspólnoty językowej. Różne społeczeństwa mają różne warunki życia, różne doświadczenia i zainteresowania, różne skale wartości, interpretują więc przedmioty i zjawiska otaczającego ich świata w zależności od swoich potrzeb i zainteresowań. Tylko to znajduje odzwierciedlenie w języku, co dla danej wspólnoty językowej jest w jakiś sposób ważne. Rzeczywistość językowa wyrażająca się w słownictwie i gramatyce (o której za chwilę) jest więc swoistą interpretacją zjawisk świata obiektywnego przez daną wspólnotę i stanowi odzwierciedlenie tylko tej części zjawisk świata, która jest dla tej wspólnoty w jakiś sposób ważna. Na tę interpretację i klasyfikację pracowały setki pokoleń pozostawiając w języku, przekazywanym z pokolenia na pokolenie, ślady swojego obrazu świata, swoich wartości, swojej wiedzy, wiary i przesądów.
Sądzę, że teraz już rozumiemy, dlaczego nie można sprowadzić różnic między językami do różnych nazw dla tych samych przemiotów i zjawisk, rozumiemy, dlaczego zakresy znaczeniowe odpowiadających sobie w różnych językach wyrazów nie pokrywają się.
Ale myliłby się ktoś, kto by sądził, że różnice takie występują tylko między językami europejskimi z jednej strony, a językami ludów egzotycznych z drugiej. Przy wnikliwszym porównywaniu języka polskiego z językiem niemieckim czy angielskim okazuje się, że i tu mamy do czynienia z różnicami leksykalnymi, będącymi wynikiem różnej interpretacji i klasyfikacji.
Proszę pozwolić językoznawcy germaniście, że zacytuje tu kilka przykładów z kontrastów polsko-niemieckich. Na początku trochę niezbędnej teorii!
W analizie porównawczej słownictwa dwóch języków trzeba odróżnić trzy rodzaje ekwiwalencji, czyli rodzaje stopni wzajemnego sobie odpowiadania:
1. ekwiwalencję pełną, gdzie zakresy znaczeniowe wyrazów obu języków w pełni sobie odpowiadają,
2. ekwiwalencję zerową, gdzie wyraz jednego języka nie ma w języku drugim odpowiednika,
3. ekwiwalencję częściową, gdzie zakresy znaczeniowe wyrazów dwóch języków pokrywają sie jedynie w pewnej mierze.
Ekwiwalencja pełna między wyrazami dwóch języków zachodzi niezmiernie rzadko. Oznacza ona bowiem, że we wszystkich kontekstach, w których występuje wyraz jednego języka, może wystąpić także jego odpowiednik drugiego języka. Np. we wszystkich tekstach polskich, w których występuje wyraz stół czy masło mogą wystąpić w tekstach niemieckich ich odpowiedniki Tisch czy Butter. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że co jak co, ale stół a Tisch, masło a Butter odnoszą się do tego samego, mają więc ekwiwalencję pełną. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że w języku niemieckim istnieje wyraz Tischgebet, a to nie jest po polsku modlitwa stołowa, lecz modlitwa przed albo po jedzeniu, że istnieje wyraz Tischdame, a to nie jest dama stołowa, lecz pani do towarzystwa przy stole, to musimy nasze pierwsze intuicyjne wrażenie zrewidować. A podobnie z polskim masłem a niemieckim Butter. Przecież po polsku mówimy, że coś idzie jak po maśle, co nie odpowiada niemieckiemu *etwas geht wie auf Butter. Niemcy w takich wypadkach mówią etwas geht/läuft wie geschmiert.
Ein blaues Kleid to po polsku oczywiście niebieska sukienka. Ale ein blaues Auge to już nie niebieskie oko, lecz podbite oko, a ein blauer Finger to nie niebieski palec lecz siny palec. Ubranie na polskim mężczyźnie dobrze leży, na Niemcu dobrze siedzi (der Anzug sitzt gut). Przykładów można by mnożyć. O ekwiwalencji pełnej nie możemy mówić nawet przy nazwach liczb, czyli liczebnikach. Bo co jak co, jeden , dwa, trzy i eins, zwei, drei chyba zawsze mają w obu językach to same znaczenie. Niewątpliwie tak. Ale zważmy: po polsku mówimy dwadzieściajeden, dwadzieściadwa (tak jak Anglicy twenty one, twenty two), ale Niemcy mówią jeden i dwadzieścia, dwa i dwadzieścia: einundzwanzig, zweiundzwanzig. Więc i tu nie ma ekwiwalencji pełnej. Pełna ekwiwalencja istnieje właściwie tylko w terminologii naukowej. Ale ta, choć używana czasem tez w języku potocznym, została sztucznie utworzona przez naukowców po to właśnie, żeby zagwarantować, aby uczeni w różnych językach mówili o tym samym.
Ekwiwalencja zerowa, która często występuje miedzy wyrazami języków europejskich a wyrazami tzw. języków egzotycznych, jest w językach europejskich, wywodzących się z tej samej tradycji kulturowej, zjawiskiem stosunkowo rzadkim. Polega ona – jak już powiedzieliśmy – na tym, że wyraz jednego języka nie ma swego odpowiednika w języku drugim, bo społeczność mówiąca tym językiem nie zna rzeczy czy zjawiska znanego w pierwszym języku i mającego tam swoją nazwę. Tak było np. w byłej NRD, gdzie istniała uroczystość pasowania młodzieży na ludzi dorosłych połączona z uroczystym wręczeniem dowodu osobistego. Uroczystość ta nazywała się po niemiecku Jugendweihe. Wyraz ten nie ma w języku polskim odpowiednika, gdyż Polacy nie znali i nie znają takiej uroczystości. Chcąc uzmysłowić Polakowi, co znaczy wyraz Jugendweihe, trzeba uciec się do opisu lub komentarza. Ekwiwalencja zerowa jest często przyczyną przejęcia do własnego języka wyrazów obcych, bo skoro przejmuje się nową rzecz, która dotąd danej wspólnocie była nieznana, to przejmuje się ją razem z obcą nazwą.
Natomiast ekwiwalencja częściowa, która zachodzi między wyrazami dwu języków, jest zjawiskiem powszechnym, o wiele częstszym, niż nam się to na ogół wydaje. Występuje ona w dwóch postaciach, jako dywergencja i jako konwergencja. Dywergencja zachodzi wtedy, gdy jednemu wyrazowi polskiemu odpowiadają dwa lub więcej wyrazów, np. polskie ciasto to po niemiecku Teig i Kuchen, zależnie od tego, czy chodzi o ciasto surowe, czy o ciasto upieczone. Konwergencja natomiast jest zjawiskiem odwrotnym: kilku wyrazom języka polskiego odpowiada jeden wyraz w języku obcym, np. polskie szkło, szklanka i kieliszek to po niemiecku Glas (naczynie ze szkła – ein Gefäß aus Glas, szklanka wody – ein Glas Wasser, kieliszek wina – ein Glas Wein). Relacje dywergencji i konwergencji mają różne konsekwencje dla uczenia się języków. Jeśli szkło, szklanka i kieliszek to po niemiecku Glas, to Polak nie ma tu możliwości popełnienia błędu. Zdziwi się co najwyżej, że Niemcy tak rózne rzeczy nazywają tym samym wyrazem.
Natomiast dywergencja jest zjawiskiem niebezpiecznym. Bo skąd Polak ma wiedzieć, że palec u ręki to po niemiecku Finger a palec u nogi Zehe? Że skóra ludzka to Haut, skóra zajęcza to Fell, a skóra, z której zrobiony jest mój portfel to Leder? Zjawisko to występuje zrezstą nie tylko u rzeczowników, lecz dotyczy w równej mierze czasowników, przymiotników a nawet przyimków. Oto kilka przykładów:
Polskie palić to po niemiecku brennen, heizen i rauchen: dom się pali – das Haus brennt, pali w piecu – er heizt im Ofen, pali papierosy – er raucht Zigaretten.
Polskie gryźć to po niemiecku beißen ale niekiedy też stechen (kłuć). Skąd Polak ma wiedzieć, że komary, które po polsku gryzą, po niemiecku kłują (die Mücken stechen).
Polskie myć to po niemiecku waschen ale niekiedy też putzen (czyścić, szczotkować). Polak myje zarówno twarz, ręce jak i zęby. Niemiec zębów nie myje, on je czyści (er putzt die Zähne), tak jak czyści buty lub ubranie, gdyż Niemiec, gdy czyści używając szczotki, nazywa tę czynność putzen. A z kolei czasownika waschen Niemcy używają, gdy chodzi o czyszczenie wodą. Więc Niemiec tak jak Polak myje twarz, ręce lub nogi (er wäscht Gesicht, Hände und Füße). Ale w przeciwieństwie do Polaka myje też bieliznę, koszulę lub skarpetki (er wäscht Wäsche, das Hemd, die Socken).
A w zakresie przymiotników:
Polskiemu wyrazowi surowy odpowiadają w języku niemieckim wyrazy roh oraz streng. Roh to nieugotowany, zaś streng wymagający. Więc surowy nauczyciel to nie ein roher Lehrer, lecz ein strenger Lehrer. Przymiotnik ciekawy to po niemiecku interessant oraz neugierig: ciekawa książka to ein interessantes Buch, zaś ciekawe dziecko to ein neugieriges Kind.
Nieznajomość tych różnic może czasem prowadzić do zabawnych sytuacji. Otóż podczas jednego z moich seminariów, gdzie dyskutowaliśmy po niemiecku, pewna studentka nagle odezwała się: „Herr Professor, ich bin sehr interessant“. Hm, powiedziałem, czy to ma być propozycja? A reakcją pozostałych seminarzystów był gromki śmiech, gdyż nieszczęsna dziewczyna powiedziała nie mniej i nie więcej tylko „Panie profesorze, jestem bardzo ciekawą osobą”, a zamierzała powiedzieć, że jest ciekawa, bo chciała się dowiedzieć, zasięgnąć informację (powinna więc była powiedzieć „ich bin sehr neugierig”).
Przytoczyłem ten przykład, żeby pokazać, iż sprawy tu omawiane to nie jałowe rozważania akademickie, lecz sprawy jak najbardziej praktyczne, o dalekosiężnych konsekwencjach dla komunikacji językowej.
I wreszcie różnice w zakresie przyimków:
Polskiemu przyimkowi do odpowiada w języku niemieckim in, zu oraz nach:
Jadę do szkoły - ich fahre in die Schule
Jadę do cioci - ich fahre zu meiner Tante
Jadę do Niemiec – ich fahre nach Deutschland
Jeśli Niemiec udaje się do przestrzeni zamkniętej, używa przyimka in , gdy do osoby - przyimka
zu , a gdy do miejscowości lub kraju – przyimka nach. Ale uwaga: w ostatnim wypadku zachodzi dalsze zróżnicowanie, bo gdy chodzi o nazwy kraju rodzaju żeńskiego, Niemiec użyje przyimka in a nie nach (in die Schweiz, in die Türkei).
Niekiedy dobór przyimka niemieckiego zależy od bardzo subtelnych zróżnicowań, które w języku polskim nie występują. Styk przedmiotu z płaszczyzną wyraża się w języku polskim przyimkiem na (książka leży na stole, obraz wisi na ścianie). Ale Niemcy odróżniają, czy jest to styk z płaszczyzną poziomą, czy też z płaszczyzną pionową i używają wtedy różnych przyimków: dla styku z poziomem auf (das Buch liegt auf dem Tisch), dla styku z pionem an (das Bild hängt an der Wand).
Jest rzeczą oczywistą, że nieznajomość tych i wielu innych kontrastów między wyrazami różnych języków stanowi w dydaktyce językowej poważne utrudnienie.
Jeśli prawdą jest, że różne języki interpretują i klasyfikują zjawiska świata w różny sposób, co znajduje wyraz w ich słownictwie, to opanowanie języka obcego nie może polegać na umiejętności tłumaczeniu z języka ojczystego na obcy, lecz na przyswojeniu sobie interpretacji i klasyfikacji zjawisk świata, która zawarta jest w tym języku, innymi słowy: na przyswojeniu sobie językowego obrazu świata, w którym żyją, czują i myślą rodowici użytkownicy tego języka.
Językowy obraz świata wyraża sie nie tylko w słownictwie poszczególnych języków, ale także w jego strukturach i kategoriach gramatycznych. Przypomnijmy: gdy mówimy o strukturach gramatycznych, to mamy na myśli zasady budowy (konstruowania) wyrazów, grup wyrazowych lub zdań. Kategoria gramatyczna natomiast to obowiązkowa informacja wyrażana za pomocą środków morfologicznych, takich jak np. końcówki, przedrostki lub alternacje głoskowe. Wszystkie fleksyjne części mowy wyrażają informacje kategorialne. Jeśli np. w wypowiedzi polskiej używamy rzeczownika, to wyrażamy zarazem jego przypadek, jego liczbę i rodzaj gramatyczny. Jeśli użyjemy czasownika, to wyrażamy osobę, liczbę, czas, tryb, stronę i aspekt.
Języki różnią się pod względem informacji kategorialnych. Np. rzeczownik niemiecki oprócz kategorii przypadka, liczby i rodzaju ma jeszcze dodatkową kategorię gramatyczną, mianowicie kategorię określoności i nieokreśloności, wyrażaną przy pomocy rodzajnika określonego der, die, das lub nieokreślonego ein eine ein. Wyobraźmy sobie teraz, że chcemy powiedzieć po niemiecku „chłopiec przyszedł do szkoły”. W zdaniu polskim nie wiadomo, czy jest to chłopiec określony, znany mi, o którym wczesniej była mowa, czy też nieokreślony, o którym słyszę po raz pierwszy. Dla Niemca jest to informacja tak ważna, że musi on dokonać wyboru między Der Junge kam in die Schule oraz Ein Junge kam in die Schule.
Zważmy: Niemiec musi tej informacji dokonać, on nie ma tu żadnej swobody, zmusza go bowiem do tego jego gramatyka. Polak nie musi, gdyż rzeczowniki polskie nie mają kategorii określoności i nieokreśloności.
I jeszcze jeden przykład, tym razem z dziedziny kategorii werbalnej:
Spróbujmy przetłumaczyć na język polski zdanie niemieckie „Ich schrieb einen Brief.” Czasownik w tym zdaniu nie wyraża, czy proces pisania został zakończony, czy też jest niezakończony. Czasowniki niemieckie nie mają bowiem kategorii aspektu, nie wyrażają obowiązkowo dokonaności lub niedokonaności. Inaczej w języku polskim. Chcąc przetłumaczyć powyższe zdanie niemieckie, Polak musi wybrać między pisałem list oraz napisałem list, musi rozstrzygnąć, czy chodzi o czynność dokonaną czy niedokonaną. Ale na tym jeszcze nie koniec. Polak musi także rozstrzygnąć, czy osoba mówiąca jest rodzaju męskiego czy rodzaju żeńskiego, musi wybrać między pisałem oraz pisałam między napisałem oraz napisałam. I znowu: Polak nie ma tu żadnej swobody, do wyrażenia tych informacji zmusza go gramatyka polska. Dobrze jest czasem sobie uprzytomnić, że gramatyka naszego języka zmusza nas do informowania o czymś, niezależnie od tego, czy tego chcemy czy też nie.
Informacje kategorialne nie są w językach czymś stałym, niezmiennym. Coś co dla społeczności językowej było na pewnym etapie jej rozwoju ważne i stało się informacją kategorialną, dla późniejszych generacji może okazać się nieistotne, czego skutkiem będzie zniknięcie lub modyfikacja danej kategorii gramatycznej. Tak było np. w języku polskim z kategorią liczby, która jeszcze w 15 wieku wyrażała się w trzech liczbach: liczbie pojedynczej, liczbie podwójnej i liczbie mnogiej. We współczesnej polszczyźnie nie ma już liczby podwójnej, choć istnieję jeszcze jej ślady w pewnych formach gramatycznych wyrazów oznaczających parzyste części ciała. Mówimy dzisiaj: pracować rękami lub rękoma, patrzeć oczami lub oczyma, słuchać uszami i uszyma. Te ostatnie formy to pozostałości dawnej liczby podwójnej. Także w przysłowiach zachowały się dawne formy podwójne: „Mądrej głowie dość dwie słowie”. Dwie słowie to dawna liczba podwójna. Kiedyś mówiło się: jedno słowo, dwie słowie, trzy słowa zgodnie z ówczesną kategorią rzeczownikową, która wyrażała się w trzech liczbach. Współczesna zdanie polskie Chłopiec ma siostry wyrażałoby w polszczyźnie 15 wieku, że ma przynajmniej trzy siostry, bo o dwóch powiedziałoby się Otrok ma siestrze.
Jak widzimy, zarówno w słownictwie jak i w gramatyce różnych języków odzwierciedla sie różna interpretacja i klasyfikacja zjawisk rzeczywistości pozajęzykowej. Jeśli więc w każdym języku zawarty jest inny obraz świata, to powstaje pytanie, czy np. Polak i Niemiec nie postrzegają tych samych zjawisk otaczającego ich świata w sposób odmienny? Czy nie jest tak, że my postrzegamy świat przez filtr naszego języka?
Bo popatrzmy: jeśli przed Polakiem postawimy na stole szklankę i kieliszek, i zapytamy go, jakie przedmioty widzi, to z pewnością odpowie, że widzi dwa różne przedmioty: szklankę i kieliszek. Jeśli jednak o to samo zapytamy Niemca, to otrzymamy odpowiedź: „Ich sehe zwei Gläser”, czyli dwa przedmioty takie same, należące do tej samej klasy. Bo Niemiec każde naczynie do płynów, o szerokim otworze, zrobione ze szkła nazywa Glas, obojętnie czy to będzie szklanka, kieliszek czy kufel. Natomiast dla Polaka ważne jest również to, do jakich płynów dane naczynie jest przeznaczone. Wodę lub herbatę pije ze szklanki, wino z kieliszka, a piwo nalewa do kufla.
Badania przeprowadzone w ostatnich dziesięcioleciach przez psychologów dowiodły, że język człowieka wpływa na jego percepcję, na jego odbiór wrażeń zmysłowych. Przeprowadzili oni m.in. doświadczenia nad rozpoznawaniem kolorów przez studentów niemieckich i japońskich. Język niemiecki - tak jak polski - określa innym wyrazem barwę zieloną a innym barwę niebieską. Język japoński nie zna tego rozróżnienia i ma dla obu barw wspólną nazwę. I cóż się okazało? Japończycy, gdy wśród wielu kolorów kazano im odróżnić barwę zieloną od niebieskiej, często popełniali błędy, myląc te dwa kolory. Niemcom nie zdarzyło się to nigdy, poznawali barwę zieloną i barwę niebieską nieomylnie.
Inne doświadczenie dotyczyło dziedziny wrażeń słuchowych. Oto wykonano w krótkich odstępach czasu trzy uderzenia o jednakowym natężeniu w obecności Czechów, Polaków i Francuzów. Zapytani, które uderzenie było najsilniejsze, Czesi oświadczali, że pierwsze, Polacy, że drugie, a Francuzi, że ostatnie. Tłumaczy się to niewątpliwie różnicami w strukturze akcentowej języków czeskiego, polskiego i francuskiego. W języku czeskim akcent pada bowiem z reguły na pierwszą sylabę, w polskim na przedostatnią, we francuskim na ostatnią. Okazało się więc, że również struktura akcentowa języków wywiera wpływ na percepcję słuchową jego użytkowników.
Jeśli więc język wpływa na percepcję ludzką, to powstaje kolejne pytanie, czy myślenie człowieka nie jest również w jakieś mierze sterowane przez język. Rozważmy następujący przykład! W językach istnieją wyrazy, które oznaczają relacje między przedmiotami. Ale ponieważ wyrazy te występują w postaci rzeczowników, myślimy o tych relacjach, jak gdyby były przedmiotami. Patrząc na okno, widzimy między ramą a szybą coś, co po polsku wrażamy słowem styk . Mówimy: „Między ramą a szybą jest styk”. Odmieniamy ten wyraz tak jak wyrazy stół lub obraz, a ponieważ jest rzeczownikiem, określamy go też za pomocą przymiotników, mówiąc np. „mocny styk, niewidoczny styk” itd. Ale usuńmy w oknie szybę i usuńmy ramę. To gdzie jest styk? Styk istnieje tylko w naszych myślach, w rzeczywistości go niema. A winę za to, że o styku myślimy jak o rzeczy, ponosi język.
Zagadnienie wpływu języka na myślenie ludzi, którzy tymi językami mówią, od dawna interesowało wielu uczonych. Na gruncie niemieckim już w drugiej połowie 18 wieku znajdujemy rozważania na ten temat w pracach Joh.Georga Hamanna oraz w pismach Joh. Gottfrieda Herdera. Jednakże podstawowe założenia i kształt tezy o językowym obrazie świata i jego wpływie na myśl ludzką sformuował Wilhelm von Humboldt w książce pt. „Über die Verschiedenheit des menschlichen Sprachbaues und ihren Einfluss auf die geistige Entwicklung des Menschengeschlechts” z roku 1836 (O różnicach w budowie języków ludzkich i wpływie tych różnic na rozwój duchowy rodzaju ludzkiego). Idee Humboldta rozwinął i pogłębił w 20 wieku niemiecki teoretyk języka Leo Weisgerber, a jego uczniowie w licznych pracach analizowali i opisywali obraz świata zawarty w ich języku ojczystym, wykazując w szczegółach jego wpływ na postrzegania świata i procesy myślowe. Zainteresowanie tymi zagadnieniami przywędrowało do Stanów Zjednoczonych wraz z Franzem Boasem, który zapoczątkował w tym kraju badania w dziedzinie antropologii językoznawczej. Boas i jego uczniowie badali języki i kulturę Indian, które różniły się ogromnie od języków i kultur Europy. Różnice w słownictwie i gramatyce okazały się tak wielkie, że musiano zrewidować wiele utartych poglądów na istotę języka. Edward Sapir, jeden z najznakomitszych uczniów Boasa, stwierdził na podstawie licznych przytoczonych faktów, że rozróżnienia, które wydają się konieczne użytkownikom jednego języka, mogą być całkowicie nieznane w języku, będącym odbiciem odmiennego typu kultury. Oceniając analizowane przykłady, doszedł do wniosku, że słownictwo i gramatyka poszczególnych języków skłaniają a nawet zmuszają osoby nimi mówiące do widzenia świata i myślenia o nim w specyficzny sposób. Pogląd ten znany jest w historii językoznawstwa jako „relatywizm językowy” albo jako „hipoteza Sapira-Whorfa”. Benjamin Lee Whorf, który pierwszy zaproponował termin „relatywizm językowy”, wyjaśnił go w sposób następujący (cytuję za polskim przekładem pracy „Language Thought and Reality, s. 284):
Dokonujemy segmentacji natury tropami wyznaczonymi przez nasze języki ojczyste. Dzielimy świat na części, porządkujemy go za pomocą pojęć, przypisujemy mu sens w określony sposób, ponieważ jesteśmy sygnatariuszami umowy, by czynić to tak właśnie a nie inaczej; umowy, która obowiązuje w naszej społeczności językowej i którą skodyfikowano we wzorcach naszego języka. Umowę tę zawarliśmy implicite i nigdy nie została ona spisana, ale jej warunki obowiązują bezwzględnie, nie jesteśmy w stanie mówić bez zaakceptowania ustanowionych przez nią klasyfikacji danych i ich uporządkowania.
Z analizy materiału językowego dokonanej przez Whorfa wynika, że wpływ języka ojczystego na utrwaloną zwyczajowo percepcję i sposób myślenia jest niezwykle silny, mimo że ludzie sobie tego wpływu nie uświadamiają.
Poglądy Whorfa początkowo zajadle krytykowano podnosząc, że nie istnieje niezależny dowód na to, że wzorce językowe rzeczywiście wpływają na ludzkie sposoby percepcji i kategoryzacji. Jednak nowsze prace psychologów i językoznawców opublikowane w latach 90-tych ubiegłego stulecia takie dowody przytaczają. Wspomnę tu tylko o jednym z nich: Badaczki języka dziecka (Sonja Choi i Melissa Bowerman w czasopiśmie Cognition vol.41, 1991) wykazali, że dzieci anglo- i koreańskojęzyczne w wieku 20 miesięcy, czyli wtedy, gdy dzieci zaczynają mówić, reagują różnie w czasie eksperymentów, które wymagają porównania i pogrupowania różnych przedmiotów i czynności. Dzieci anglojęzyczne grupowali różne przedmioty-zabawki zależnie od tego, czy można je włożyć do czegoś, jak zabawki do pudełka, czy też od tego czy można je włożyć na coś, jak czapkę na głowę lalki, zgodnie z przyimkami angielskimi in oraz on . Natomiast dzieci koreańskojęzyczne grupowali te same przedmioty zupełnie inaczej, zależnie od kryterium „ściśle przylegający lub luźno przylegający” zgodnie ze strukturyzacją przestrzeni w ich języku wyrażanym przez przyimki kkita – ściśle przylegający lub mocno umocowany, oraz ppayta - luźno wkładany lub luźno nałożony. Okazało się więc, że dzieci budują relacje pomiędzy przedmiotami na podstawie kategorii typowych dla swojego języka, a nie na podstawie uniwersalnych kategorii pojęciowych, jak to przyjmowali krytycy relatywizmu językowego.
Przyjmując podstawowe tezy relatywizmu językowego trzeba sobie jednak uprzytomnić, że język, jego słownictwo i gramatyka, wytycza jedynie kanały, po których porusza się nasze postrzeganie i myślenie. Nie jesteśmy biernymi niewolnikami naszych języków, w każdej chwili możemy wyjść z szlaków wytyczonych przez język, spostrzec zjawiska i ich cechy, których nasze języki nie nazywają, pomyśleć i wyrazić treści, dla których w naszym języku nie ma kategorii gramatycznych. Gdyby tak nie było, niemożliwy byłby rozwój poznania ludzkiego, niemożliwy byłby żaden postęp naukowy.
Niezależnie od tego pozostaje faktem, że użytkownicy różnych języków mają różne obrazy świata, dokonują różnych interpretacji i klasyfikacji jego cech i zjawisk. Człowiek rodząc sie w określonej społeczności językowej przejmuje od niej jej językowy obraz świata będący wytworem niezliczonych pokoleń. Każde nowe pokolenie pozostawia w języku ślady swoich doświadczeń, swoich wartości, swojej wiedzy i swoich wierzeń i zabobonów. Dziecko wrasta w język swego otoczenia, który staje się jego językiem ojczystym i odtąd język ten będzie dla dziecka jedyną drogą, na której rozwija się jego życie intelektualne i emocjonalne. Język ojczysty towarzyszy człowiekowi od narodzin aż do śmierci, dostarczając mu gotowych pojęć i struktur gramatycznych, poprzez które poznaje świat i w których wyraża swoje myśli, uczucia i pragnienia.
Z każdym nowo poznanym językiem uzyskujemy wgląd w nowy obraz świata. Każdy język zawiera bowiem sobie tylko właściwą sieć pojęć, swoisty sposób widzenia i interpretacji rzeczy i zjawisk, inny niż w języku ojczystym. Przyswojenie sobie nowego języka to nie nauczenie się nowych słówek i nowej gramatyki, lecz poznanie tego, co kryje się za tymi słówkami i za tą gramatyką, poznanie tego, czego odzwierciedleniem są owe słówka i owa gramatyka. A jest tym: językowy obraz świata społeczności, której języka się uczymy. Dopiero gdy ten obraz świata stanie się naszą własnością, będziemy w stanie rozumieć, jak myślą i czują ludzie, których język ten jest językiem ojczystym, będziemy w stanie w pełni posługiwać się językiem obcym tak jak czynią to rodowici użytkownicy tego języka.
Proszę pozwolić mi zakończyć niniejsze rozważania maksymą Goethego, którą znalazłem w jego rozmowach z Eckermannem. Brzmi ona : „Der Mensch ist so vielmal Mensch, wie viel Sprachen er kennt.” – „Człowiek jest tyle razy człowiekiem, ile zna języków”.