Wspomnienie o profesorze Zabrockim

Moje kontakty z profesorem Zabrockim zaczęły się pół wieku temu i sięgają końca lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy to będąc asystentem profesora Jana Pipreka na germanistyce wrocławskiej dowiedziałem się że w Poznaniu profesor Zabrocki organizuje dla swoich współpracowników comiesięczne spotkania naukowe, na które zaprasza także pracowników z innych ośrodków. Na germanistyce wrocławskiej w zakresie językoznawstwa, które reprezentowali wtedy profesorowie Jan Piprek i Ryszard Ligacz, panował wówczas młodogramatyzm w czystej postaci, polegający głównie na interpretacji tekstów gockich i staroniemieckich. Ja sam byłem wtedy już po dwuletniej asystenturze u profesora Leona Zawadowskiego w Katedrze Językoznawstwa Ogólnego, z której wyniosłem niezłe przygotowanie z zakresu ówczesnego językoznawstwa strukturalnego. Zdawałem więc sobie sprawę, że w ówczesnej germanistyce wrocławskiej niewiele mogłem spodziewać się dla własnego rozwoju naukowego. Z tym większą ochotą przyjąłem zaproszenie profesora Zabrockiego do udziału w jego posiedzeniach naukowych, które uzyskałem w rozmowie telefonicznej wraz z zaproszeniem do wygłoszenia referatu z zakresu, którym się zajmowałem. Pracowałem wtedy nad zasadami identyfikacji fonologicznej Szkoły Praskiej i z tego zakresu zaproponowałem temat.

Po posiedzeniach naukowych, na których albo sam profesor referował wyniki własnych badań, albo któryś z kolegów przedstawiał własny referat, była okazja do konsultacji indywidualnych. Na jednej z nich zwierzyłem się profesorowi, że pracuję nad złożeniami nominalnymi języków zachodniogermańskich i chciałbym zrobić z tego pracę doktorską. Przedstawiłem główne tezy i prosiłem o radę. Reakcja była typowa dla profesora Zabrockiego: No dobrze, niech pan pisze, a jak będzie miał wyniki, niech zreferuje. Pracę doktorską obroniłem w roku 1961 we Wrocławiu, a jednym z recenzentów był oczywiście profesor Zabrocki.

W dalszy ciągu jeździłem na posiedzenia do Poznania i po jednym z kolejnych posiedzeń profesor zaprosił mnie do siebie. Przedstawił mi pokrótce swoją koncepcję germanistyki polskiej, która obejmować powinna wszystkie germańskie dyscypliny filologiczne, i zaproponował mi zajęcie się filologią niderlandzką. Wspomniał przy sposobności, że na filologię szwedzką i duńską wyrazili już zgodę dr Szulc i dr Adamus, i zwrócił uwagę, że w swojej pracy doktorskiej uwzględniłam przecież także język holenderski.

Była to dla mnie propozycja nie do odrzucenia, otwierająca przede mną nową przygodę badawczą i możliwość stworzenia we Wrocławiu nowego kierunku studiów. Ale profesor nie byłby profesorem Zabrockim, gdyby poprzestał jedynie na owej propozycji. Niedługo po tej rozmowie otrzymałem wiadomość z Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego, że przydzielono mi roczne stypendium na studia w Holandii. Wiedziałem dobrze, że za tym stypendium kryje się inicjatywa profesora, gdyż sam przecież o takie stypendium się nie starałem.

Studia w Holandii odbyłem w latach 1966/67 za radą profesora Zabrockiego w Katedrze Językoznawstwa Ogólnego uniwersytetu w Amsterdamie u profesora Reichlinga, ówczesnego strukturalisty holenderskiego. Chodziłem solidnie na wykłady tamtejszych profesorów z gramatyki, historii języka a także literatury niderlandzkiej, a w chwilach wolnych pracowałem nad rozprawą habilitacyjną. Niezależnie od tego szukałem kontaktów w Departamencie Współpracy z Zagranicą Ministerstwa Nauki w Hadze. Musiałem chyba zrobić uczciwe wrażenie, przedstawiając dyrektorce departamentu, pani Talsma, z którą łączyły mnie później wieloletnie przyjacielskie stosunki, plan utworzenia we Wrocławiu lektoratu niderlandzkiego i w dalszej perspektywie kierunku niderlandystycznego, gdyż otrzymałem obietnicę przysłania do Wrocławia na ich koszt lektora holenderskiego i wsparcia finansowego na zakup książek, obietnicy później zresztą skrupulatnie spełnionej.

Z moimi studiami u profesora Reichlinga wiąże się ciekawa autentyczna anegdota: Otóż jeszcze przed moim doktoratem wysłałem do profesora Reichlinga, który wspólnie z profesorem de Grootem był wydawcą holenderskiego czasopisma „Lingua”, artykuł „Ein Phonem oder zwei?”, dotyczącego problemu wówczas w tym czasopiśmie żywo dyskutowanego. Załączony list podpisałem zgodnie z moim ówczesnym statusem: mgr Norbert Morciniec. Po krótkim czasie otrzymałem list od profesora z wiadomością, że artykuł został przyjęty do druku. A list zaczynał się od słów: ” Weledel Zeergeleerde Heer”, czyli Reichling przetłumaczył sobie „mgr” jako monsignore, czyli wziął mnie za biskupa! Nie wyprowadziłem go z błędu, sądząc, że może właśnie dlatego artykuł młodego magistra ukazał się w „Lingwie” już po trzech miesiącach. Ale szydło wyszło z worka po latach, po moim przyjeździe do Amsterdamu. Zadzwoniłem do profesora Reichlinga, przedstawiłem się z imienia i z nazwiska i prosiłem go o przyjęcie mnie z wizytą. O umówionej godzinie stoję pod drzwiami z bukietem róż, otwiera profesor, patrzy na mnie i powiada : „U bent monsignore Morciniec?” (Pan Jest monsignore M.), wciąż sądząc, że jestem biskupem. „Nee, profesor”, odpowiadam, „geen monsignore, maar magister, nu al doktor” (Nie, panie profesorze, nie monsignore lecz magister, teraz już doktor). Było dużo śmiechu, ale takie incydenty niewątpliwie ludzi zbliżają. Nawiasem mówiąc, Reichling był w swoim czasie członkiem zakonu jezuitów i przed biskupami miał niewątpliwie respekt.

Po powrocie do Wrocławia habilitowałem się na podstawie pracy „Distinktive Spracheinheiten im Niederländischen und im Deutschen” i oprócz prof. Ebelinga z Amsterdamu znowu recenzentem pracy był profesor Zabrocki. Obawiałem się trochę tej recenzji, gdyż zdawałem sobie sprawę, że profesor był autorem własnej koncepcji fonemiki, w której krytykował założenia szkoły praskiej, które ja przyjąłem i rozwinąłem w swojej pracy. I rzeczywiście, recenzja zaczęła się od totalnej krytyki moich założeń z punktu widzenia jego teorii, by w zakończeniu stwierdzić: Ale jeśli przyjmiemy założenia teoretyczne kandydata, to praca zasługuje na … i tu następowały same pochwały, zakończone wnioskiem o przyjęcie pracy i zaleceniem wystąpienia do Ministra Szkolnictwa Wyższego z wnioskiem o przyznanie jej autorowi nagrody ministerialnej. To również był typowy rys profesora Zabrockiego: potrafił zauważyć i docenić wkład własny swoich uczniów, mimo iż nie zawsze ich prace były zgodne z jego własnymi teoriami.

Za zgodą dyrektora germanistyki wrocławskiej, prof. Zdzisława Żygulskiego, otworzyłem po habilitacji lektorat języka niderlandzkiego, który obok innych zajęć germanistycznych początkowo prowadziłem sam, a po przybyciu lektora z Holandii wspólnie z nim. Gdy powstał już zespół kilku asystentów zainteresowanych niderlandystyką, utworzyła się możliwość, by w ramach studiów germanistycznych zorganizować nowy dodatkowy kierunek studiów, niderlandystykę, którą co roku kończyło kilkunastu studentów, uzyskując dyplom magistra filologii germańskiej z dodatkową specjalnością niderlandzką. Fakt ten odzwierciedlił się także w nazwie Zakładu Języka Niemieckiego, którym wówczas kierowałem. Został on bowiem przemianowany na Zakład Języka Niemieckiego i Niderlandystyki. Osobiście opracowałem i wydałem podstawowe narzędzia filologiczne: gramatykę niderlandzką, słownik niderlandzko-polski i polsko-niderlandzki, a później również (wraz moją ówczesną, nieżyjącą już żoną Dorotą) historię literatury niderlandzkiej. Dzięki życzliwości władz uczelnianych organizowałem konferencje naukowe z udziałem gości zagranicznych, zapraszałem profesorów z Holandii i Belgii z wykładami gościnnymi, stworzyłem czasopismo naukowe „Neerlandica Wratislawiensia, które jako rocznik wychodzi do chwili obecnej. A gdy w roku 1984 zostałem prorektorem uniwersytetu do spraw nauki i współpracy z zagranicą, a pierwszy z moich uczniów, dr Stanisław Prędota, uzyskał stopień doktora habilitowanego, powstała możliwość wydzielenia niderlandystyki z Instytutu Germanistyki i stworzenia pod jego kierownictwem samodzielnej Katedry Filologii Niderlandzkiej. Katedrę tę z kolei kierował i z powodzeniem rozwijał prof. Stefan Kiedroń, by po trzech kadencjach dyrektorowania przekazać ją prof. Bolesławowi Rajmanowi. Dzisiejsza niderlandystyka wrocławska jest znanym i cenionym w świecie niderlandystycznym ośrodkiem naukowym posiadającym sprawdzony zespół młodych pracowników naukowych, pod których opieką kształci się aktualnie ponad 100 studentów. Osobiście cenię sobie, że moi koledzy niderlandyści wciąż zaliczają mnie do Rady Naukowej katedry i zapraszają mnie na jej posiedzenia.

Tak oto przedstawia się pokrótce historia niderlandystyki wrocławskiej, która rodziła się we wspomnianej na wstępie rozmowie z profesorem Zabrockim i w początkowej fazie rozwijała się dzięki jego poparciu.

Nigdy nie zapomnę rozmowy, w której profesor opowiadał o swojej wizji badań naukowych. Porównywał wtedy trud badawczy do zdobywania szczytów górskich. Alpinista w trudzie i znoju wspina się na szczyt, czasem nie daje rady i zawraca. Ale gdy wreszcie staje na szczycie, rozlega się przed nim wspaniały widok, otwiera się nowy horyzont, o istnieniu którego przedtem nie miał pojęcia. Podobnie z badaniami naukowymi. Gdy po trudach badawczych wreszcie udaje ci się rozwiązać problem, otwierają się przed tobą dziesiątki nowych problemów, których przedtem nie byłeś w stanie spostrzec. Na tym polega nieśmiertelność nauki. Każdy rozwiązany problem badawczy rodzi nowe problemy poznawcze przedtem nie postrzegane i nie uświadomione. Gdy to zrozumiesz – zwracał się do mnie – będziesz szukał wokół siebie zdolnych odważnych ludzi, pokażesz im nowe horyzonty, aby podjęli pracę nad badaniem tych problemów, na rozpoznanie których tobie życia już nie starczy.

Moje krótkie wspomnienie pragnę zakończyć życzeniem, aby moi uczniowie, którzy dzisiaj są już profesorami, otwierali przed swoimi uczniami nowe szerokie horyzonty, tak jak otwierał je przede mną profesor Zabrocki i tak jak ja w miarę moich możliwości otwierałem i wciąż otwieram przed moimi uczniami.